niedziela, 18 lipca 2010

Ranczo, czyli Polska według UE


Przyjemny serial, nie? Taki swojski, bliski, a unijnej propagandy w nim jak sowieckiej w klasyku Tri Polaka, Gruzin i sobaka.

Wiocha. Zwykła wiocha zabita dechami. W niej mieszkają statystyczni Polacy ze wsi. Jak wiemy na podstawie filmu Szczęśliwego Nowego Jorku wszyscy Polacy są ze wsi. Słowem - swojski (wsiowy) klimat. Jest kościół, knajpa, sklep, szkoła, urząd. I tyle. Społeczność zasadniczo dzieli się na pijaków, dewotki, drobnych krętaczy i szarych Kowalskich. Mieszkańcy co niedzielę drepczą do kościoła, władze to postkomunistyczne i skorumpowane darmozjady, policja nic nie robi, a jedyną atrakcją - słodka cycolina za barem.

To wszystko w jednej chwili zmienia się, kiedy przyjeżdża wspaniała, młoda i bogata (nie wiadomo dokładnie w jaki sposób?) amerykanka polskiego pochodzenia. Od razu zmienia całą gminę i mentalność ludzi(!). Oczywiście wójt, wraz z przełożonymi, jest podłą PRL-owską świnią i hamuje wszystkie inicjatywy mające na celu polepszenie życia mieszkańców. Z drugiej strony ksiądz wykazuje pełną otwartość, tolerancję i akceptację na wszystkie zachcianki i pomysły amerykanki. Pomijając dalsze wątki, serial jako całość jest pięknym pomnikiem ku chwale Potężnej, Niezachwianej, Sprawiedliwej, Uczciwej, Dostojnej, Dumnej, Wszechwiedzącej, Majestatycznej, (...i jeszcze w chuj...) Unii Europejskiej.

Władimir Bukowski UE - nowy ZSRR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz