poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Z cyklu srajtaśmy historycznej


Postacią był bez wątpienia kontrowersyjną. O mało (tak jak Hitler) nie został księdzem. Później brylował w krasnoj armii, zwalczał bunty chłopskie, skazywał kolegów oficerów na szafot w Wielkiej Czystce 1937, a na końcu olał cały ten system i zastąpił drugim, z goła odmiennym.

Dziś mija rocznica śmierci gen. Andrieja Własowa. Dzięki niemu możemy się dowiedzieć, że w ZSRR wcale tak Stalina i komuny nie kochano. Organizacja Własowa - POA(Rosyjska Armia Wyzwoleńcza) w czasie świetności swojego istnienia liczyła ok. 800 tyś. członków. Był idealistą, jak Denikin, Wrangl czy Kołczak. Chciał zbudować "nową Rosję", bez carów lub czekistów. Dla Hitlera jednak, więcej wart był niemiecki robotnik. Własowa odsunięto na bocznicę. Ten fakt przesądził o klęsce POA jak i samej III Rzeszy. Dopiero w styczniu 1945 jedna dywizja ROA osiągnęła gotowość bojową. 11 maja tego samego roku zaopiekowali się nim amerykanie. Odkryli jednak, że nie jest nazistą (a nawiasem mówiąc, to amerykanie mieli słabość do nazistów. Choćby taki Arthur Rudolph czy Tscheri Soobzokov) następnego dnia przekazali go do swoich... znaczy Ruskich.
2 sierpnia 1946 roku, po pokazowym procesie, skazano go wraz z 11 innymi dowódcami POA, na śmierć przez powieszenie. Na strunie fortepianowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz